Decyzję o wzięciu udziału w programie Erasmus podjąłem zupełnie spontaniczne. Gdy tylko zobaczyłem plakat informujący o zbliżającej się rekrutacji powiedziałem sobie: "muszę się dostać!". I tak oto jestem dzisiaj w Hiszpanii, a dokładnie w A Coruni. Teraz wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji jaką kiedykolwiek podjąłem.
A Coruna, to miasto tętniące życiem, gdzie z pewnością nikt nie będzie się nudził. Zarówno największy imprezowicz, jak i miłośnik odkrywania nowych miejsc pokocha tę miejscowość natychmiastowo. Położona niecałe 60 km od słynnego Santiago de Compostela stanowi świetną bazę wypadową do zwiedzania nie tylko Hiszpanii kontynentalnej, ale także należących do niej wysp. Sama Coruna również nie ma czego się wstydzić jeśli chodzi o ciekawe miejsca. Na podziw zasługuje działająca do dzisiejszych czasów, rzymska latarnia morska Torre de Hercules (wpisana na listę UNESCO), upamiętniający miejscową Joannę D'Arc, Plac Marii Pity, czy też niesamowite oceanarium. Imprezowicze z pewnością zapamiętają Calle de Orzan, na której sobotnia zabawa do rana jest murowana. Z punktu widzenia przyszłego filologa, nieoceniona jest możliwość obcowania z native speakerami wykładającymi na Universidade da Coruna. Porozmawiasz tu z rodowitą Brytyjką (łącznie z typowo brytyjską pogawędką o pogodzie ;-) ) jak i z Amerykaninem. Dodatkowe przedmioty dotyczące np. roli płci w literaturze stanowią niesamowitą możliwość rozwoju intelektualnego.
Jednak to co ja najbardziej zapamiętam z mojego Erasmusa to chwile spędzone z ludźmi z całego świata. Wielokrotne problemy z porozumiewaniem się (nie wszyscy znają angielski ;-) ), które wywoływały radość i uśmiech na twarzy. Wspólne wylegiwanie się na plaży, zajadając magdalenas espanolas. Godziny spędzone na poznawaniu różnych kultur, które mimo różnic, mają ze sobą tyle wspólnego. Przepyszne owoce morza z wyśmienitym hiszpańskim winem, a to wszystko w towarzystwie ogromnie przyjaznych Galicyjczyków, którzy wbrew krążącemu stereotypowi, nie są wcale najbardziej oziębłymi i zamkniętymi w sobie Hiszpanami. I oczywiście moje nowe imię - Magic (do dziś nie wiem, czy Maciek jest za bardzo orientalnym, czy też za trudnym do wymówienia imieniem). To wszystko składa się na magię jaką jest Erasmus. Jedno jest jednak pewne, wyjeżdżając na Erasmusa odnajdziesz swój drugi dom i już nigdy nie będziesz taki/a jak wcześniej.
Buena suerte!
Universidade da Coruna, Hiszpania
Maciej "Magic" Żabski