Poniższy tekst jest rozdziałem książki pt:"Powrót nieuchwytnej siły".Rozdział został napisany na prośbę red.tej pracy zbiorowej p.Marka Rymuszko. Książka nadal jest w stałej sprzedaży w księgarni wysyłkowej miesięcznika "Nieznany Swiat".

PRÓBA MUTACJI

Andrzej Brodziak

 

Zastanawiam się, co skłania mnie do wypowiedzenia się na temat zjawisk tak dziwnych, iż nie wypadałoby mi ich dyskutować
z kolegami z Rady Wydziału Akademii Medycznej ani moimi współpracownikami.

Wstępna telefoniczna propozycja złożona przez autorów cyklu reportaży drukowanych w "Nieznanym Świecie" pod hasłem "Powrót Nieuchwytnej Siły" nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Opowieści bowiem o psychokinetycznych uzdolnieniach niektórych ludzi i książki o eksterioryzacji nie interesowały mnie zbytnio. Owszem, napisałem wprawdzie książkę "Jesteś nieśmiertelny - teza i zapis dyskusji o wnioskach fizyków, biologów i lekarzy wynikających z Zasady Antropicznej", ale wprowadzony tam koncept "ducha człowieka" i "nadrzędnego tworu myślącego" to pojęcia niemal przyrodnicze. Są to po prostu dedukcyjne konkluzje płynące ze stwierdzeń fizyków, biologów DNA, neurofizjologów i komputerowców.

Sprawa "nieśmiertelności i ducha człowieka" była dla mnie prosta. Skoro według Einsteina istnieje czterowymiarowa czasoprzestrzeń, co potwierdzają rozliczne już eksperymenty fizyczne, nagradzane nagrodami Nobla i skoro od czasów Edwina Hubbla wiemy, że czasoprzestrzeń ta była kiedyś "zwarta", a teraz ekspanduje, poszerza się, oznacza to, że przeszłość co prawda pozostaje "niejako w tyle za nami", ale nie znika zupełnie.

Czasoprzestrzeń jest więc układem pamiętającym. Jej wewnętrzne "skrawki" zawierają niejako "ślady po naszym życiu", które zdefiniowałem jako "ducha człowieka".

Z kolei analogia do programów komputerowych "działających" lub "zamrożonych", tzn. pozostawionych w pamięci (np. na dysku), lecz akurat niewykorzystywanych, a także rozważania o kierunku rozwoju Wszechświata doprowadziły mnie do długich i trudnych niemal "matematycznych" rozważaniach do przedstawionych we wspomnianej książce konkluzji, że owe "duchy" zmarłych ludzi będą kiedyś jeszcze raz wykorzystane. Jest to nieuchronny wniosek, płynący z próby uzgodnienia "wszystkiego co wiemy" o człowieku i naturze Świata, jeśli nie chcemy popaść w nielogiczności.

Trudno bowiem zaprzeczyć, że ludzkość; owa tkanka żyjąca w "czole ekspansji" czasoprzestrzeni, dokonuje postępu; wie coraz więcej, a przecież "wiedzieć to móc". Skoro zaś tak, to zapewne, gdy pozna ona już sposoby zaglądania w przeszłość, będzie chciała to uczynić. Po co? Zmusi ją konieczność! Chęć trwania! Chęć dalszego życia przez odrodzenie się, rozpoczęcie procesu "od początku".

Znać przepis, program działania to jednak nie wszystko. Program ktoś musi umieć odczytywać i "puścić go w ruch", czyli realizować. W komputerze program jest analizowany i realizowany przez procesor. W biologii procesorem dla programu genetycznego, zapisanego przez sekwencję nukleotydów DNA plemników i komórki jajowej jest organizm matki, czyli organizm osobnika pokolenia "n-1". Dla Wszechświata, pojmowanego jako pewną całość, wiedzę o tym jak odtworzyć nowy Wszechświat (przepis, receptę) gromadzoną mozolnie, acz konsekwentnie w bibliotekach będzie mógł odtworzyć jedynie poprzedni, czyli ten właśnie "kosmos", pojmowany jako ekspandująca, czterowymiarowa kula czasoprzestrzeni, w której wnętrzu tkwią duchy osób żyjących poprzednio. Ślady po naszym życiu będą więc kiedyś wykorzystane. Co więcej, my sami istniejemy zapewne dzięki analogicznemu procesowi, który akurat zachodzi. Oznacza to, że jesteśmy stworzeni według konkretnych konceptów (przepisów na utworzenie człowieka) i koncept ten jest realizowany przez duchy pozostałe z poprzedniego niejako Wszechświata!

No i tu właśnie czytelnika wraz ze mną uderza coś niepokojącego. Co to za "duchy z owego poprzedniego Wszechświata"? Jak to sobie w głowie poukładać? Jak to się ma do konceptu reinkarnacji? Przecież była tu wcześniej mowa raczej o jakiejś "zmasowanej reinkarnacji" typu: "zmartwychwstanie wszystkich umarłych". A może Wszechświat nie powstaje w akcie gwałtownej spektakularnej kreacji, lecz "jakoś tak stale, powoli i stopniowo, z wykorzystaniem pojedynczych "duchów ludzkich", "przedostatniego" niejako i "ostatniego"?

W tym miejscu powiem na razie tylko tyle, że to "coś niepokojącego" ma związek z konceptem mutacji. Wówczas bowiem zjawiska zaobserwowane przez liczne osoby spośród personelu medycznego Szpitala Czerniakowskiego w Warszawie oraz autorów cyklu reportaży w "Nieznany Świecie", piśmie neo-gnostycznym, można by rozpatrzeć w nowej, ciekawej perspektywie.

Ta właśnie konkluzja skłoniła mnie do wyrażenia zgody na propozycję redaktora naczelnego "Nieznanego Świata", pana Marka Rymuszko, aby wypowiedzieć się na użytek przygotowywanej przez niego oraz panią Annę Ostrzycką książki.

Przeczytałem wtedy uważnie cztery odcinki reportażu, relacjonujące wydarzenia, jakie obserwowano w Szpitalu Czerniakowskim i opublikowane przez "Nieznany Świat", odnotowując w swoim umyśle to, co uznałem za materiał, który "powinien zostać uzgodniony". Następnie postanowiłem "przespać" się z całym problemem i czekać na "rozwiązania", jakich dostarczy mi mój mózg.

Tu zupełnie zraziłem część czytelników, gdyż wygłoszone przed chwilą zdania mogą się im wydać mętne. Muszę więc wyjaśnić, że jako lekarz zapoznałem się z dziełami dwóch najpowszechniej znanych współcześnie lekarzy, a mianowicie S. Freuda (neurolog i psychiatra) i C.G. Junga (neurolog i psychiatra). Mniej znanych ogółowi mieszkańców naszej planety lekarzy, żyjących zresztą znacznie wcześniej, tzn. Inhotepa (Hermesa), Avicenny, Paracelsusa i G. Gardano (twórcę konceptu liczb zespolonych) może lepiej nie wymieniać, jakkolwiek C. G. Jung studiował ich pisma bacznie. Uwaga! Odkrywcy kodu DNA, panowie Wilson i Crick pretendują także do określenia "najbardziej znanych", są oni jednak biochemikami. Mimo iż współcześnie na zjazdach neurologów i kardiologów mało mówi się o podświadomości, osobiście sądzę, że to właśnie ona wyznacza główne decyzje życiowe człowieka (jak zakochać się, jaki obrać zawód, itp.). Wierzę także w realność fenomenu "synchroniczności akauzalnej" wprowadzonej przez C.G. Junga w książce, którą napisał wespół z fizykiem W. Paulim pt.: "Nautrerklärung und Psyche".

Synchronicznością akauzalną posługuję się na co dzień. Nie dziwę się już w ogóle temu zjawisku. Nawet denerwuje mnie ono, gdyż zbyt często zmusza do intensywnej pracy. Czytelnikom nie obeznanym z tym pojęciem wyjaśnię jedynie, że fenomen ów pojawi się tylko wtedy, gdy wytyczymy kilka ważnych celi twórczych, wyostrzymy uwagę - tzn. będziemy uważnie słuchać, nie będziemy "mordować pomysłów" innych, odrzucimy autocenzurę i cenzurowanie uparcie lansowane (realizowane) przez wszystkie główne nurty ideologiczno-światopoglądowe.

W ramach materiału "do uzgodnień" wstawiłem więc film, który oglądałem "przez przypadek" na trzy dni przed telefonem redaktora Marka Rymuszko. Obejrzałem mianowicie - zalecam to zrobić także czytelnikom niniejszej książki - obraz Sidneya Furie "Istota" (The Entity), wyprodukowany przez Pellepart Investors Inc. (1982) - Americam Cinema Prod. - Foxvideo 1993, rozprowadzony zaś w Polsce przez Guild Entertainment Poland. Chodzi o fabularyzowaną relację z wydarzeń, które rozpoczęły się w roku 1976 i trwają nadal (pewna kobieta jest napastowana przez nieznaną, niewidoczną, lecz oddziaływującą fizycznie siłę zwaną w filmie "Istotą"). Świadkami owych napaści byli (i są nadal) lekarze, dzieci kobiety, były mąż, przyjaciółka i wieku sąsiadów. Znamienne przy tym jest, iż wspomniana kobieta miała dramatyczny życiorys, który w filmie dokładnie zrelacjonowano.

Jednocześnie uwzględniłem różnice. Wydarzenia opisane w kilku kolejnych numerach "Nieznanego Świata" (odcinki "Ile jest życia" i - Ktokolwiek wie ...") dotyczyły chorego, który wypił dużą ilość skażonego alkoholu (gorzej, bo najprawdopodobniej glikolu) i który wskutek tego stracił przytomność. Co więcej, w rezultacie wcześniejszego nadużywania alkoholu i wspomnianego zatrucia doszło do uszkodzenia wątroby, trzustki, obrzęku płuc, zapalenia opon mózgowych, a także wylewu podpajęczynówkowego. Wszystko to świadczy o tym, że chory stanął w obliczu poważnego dylematu biograficznego. Nikt bowiem nie czyni tak desperackich kroków bez powodów; co najwyżej powodów tych nie rozumie ani lekarz, ani rodzina.

Wydarzenia relacjonowane przez Sidneya Furie dotyczą natomiast młodej kobiety, której rolę gra piękna aktorka Barbara Hershey. Bohaterka filmu jest w pełni władz umysłowych. Aby radzić sobie z niezwykłą sytuacją, korzysta z biblioteki i pomocy pracowników jednego z najbardziej znanych uniwersytetów amerykańskich w Stanford, który jako pierwszy zorganizował oficjalne komórki do badań nad zjawiskami parapsychicznymi.

W drugiej fazie rozmyślań postanowiłem wyliczyć więc nieprzyjazne "siły", których istnienie nie podlega żadnej dyskusji. Sądzę bowiem, że każdy z nas zgodzi się, iż można mieć nieprzyjaciół, a nawet intelektualnych wrogów. Wrogowie często próbują nas atakować słownie, a nawet fizycznie. Próbują oni także sprowokować wydarzenia, które nam zaszkodzą.

Niechęć czy też nienawiść oraz talent wroga mogą okazać się znaczne. Może on bowiem legitymować się pewnymi zdolnościami, którymi my sami nie potrafimy się posłużyć. Część takich zdolności jest niekwestionowana. Film Milosa Formana "Amadeusz" dość dobrze ilustruje zmagania dwóch nieprzejednanych wrogów, tzn. Wolfganga Amadeusza Mozarta i nadwornego muzyka cesarza Austrii Sallieriego. Szczególność tej walki polega jednak na tym, iż niezwykle - "boskie", jak twierdzi Sallieri - zdolności posiada Mozart, który z Allierim nie walczy, gdyż jest osobą pogodną. Zaszkodzić Mozartowi usiłuje natomiast osoba, która wyrazistych talentów nie posiada. wszystko wskazuje jednak na to, że, mimo iż Mozart - jak utrzymuje Sallieri - stanowi "inkarnację Boga", jest jednak podatny na jego działania, a nawet "modlitwy śmierci". I rzeczywiście; umrze on w wieku 35 lat na dziwną chorobę.

Sądzę, że przesłamie "Amadausza" będzie nam tu pomocne w dalszych rozważaniach. Zapoznanie się z tym filmem przekona bowiem zapewne każdego do konceptu, iż pewni ludzie są wyposażeni w niezwykłe dla innych umiejętności. Owe umiejętności mogą być przy tym bardzo różne. Mozart - jak stwierdzał to jego nieprzejednany osobisty wróg - posiadał "umiejętność czytania wprost z umysłu Boga". Sallieri miał tu na myśli zjawisko nazywane natchnieniem okresowo i często ponawianą iluminację. Zjawiskiem tym fascynował się m.in. nieżyjący już wybitny polski fizyk Białkowski; pasjonują się nim także znani polscy reżyserzy, Krzysztof Zanussi i Krzysztof Kieślowski.

Pociągnijmy tedy ów wątek i wyobraźmy sobie, że talent muzyczny to jedno. Można jednak umieć czytać w myślach Boga, np. również w "obszarach Jego Mózgu" dotyczących matematyki. Osoby zainteresowane takimi z kolei "pomazańcami bożymi" odsyłam do życiorysów Rogera Bacona, Gieronima Cardano, Carla Friedricha Gaussa, jean Baptiste Fouriera, sir Isaaca newtona.

Tego typu nadzwyczajne umiejętności są już właściwie uznane przez oficjalną naukę. Uzasadnię to poprzez przytoczenie krótkich fragmentów z książki dr n. med. Andrzeja Kokoszki, adiunkta Kliniki Psychitrii Dorosłych Katedry Psychiatrii Collegium Medicus Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Ów lekarz i jednocześnie psycholog w swoje książce "Tajniki świadomości" wyróżnia cztery główne stany świadomości, a mianowicie: 1. Zwyczajne Stany Świadomości (ZwSŚ); 2. Odmienne Stany Świadomości (OSŚ); 2. Sen REM; 4. Sen Non-REM.

Jak pisze autor "... Szczególny przypadek OSŚ stanowią stany ultraświadomości odpowiadające "głęboko" ZSŚ. Według modelu cechuje je z jednej strony wysoka wyrazistość wyobraźni odpowiadająca stanom halucynacji, a z drugiej duże poczucie racjonalności tych przeżyć, choć powszechnie podnoszone są trudności dyskursywnego opisu tych przeżyć. termin ultraświadomość został zaproponowany przez Deana (1973 r.) dla oznaczenia ponadzmysłowego, ponadracjonalnego poziomu umysłowej aktywności, transcendentującego wszystkie inne ludzkie przeżycia i tworzącego poczucie jedności ze Wszechświatem, nazywanego w różnych regionach świata takimi terminami , jak np. nirwana, satori, samadhi, kairos, jedność mistyczna. zdaniem Deana (1973 r.) ultraświadomość charakteryzuje:

  1. Niekontrolowane świadomością uczucie napłynięcia światła, wypełniającego umysł;

  2. Pogrążenie się w emocjach najwyższego zadowolenia, triumfu, wielkości, przyrównywanych do ponadpsychicznego orgazmu;

  3. Intelektualne oświecenie niemożliwe do opisania;

  4. Poczucie transcendentalnej miłości i współczucia dla wszystkich istot żywych;

  5. Poczucie śmierci znika, następuje nasilenie fizycznej i psychicznej aktywności;

  6. Ponowna ocena rzeczy i nasilenie odczuwania wartości piękna;

  7. Poczucie niezwykłych zdolności intelektualnych;

  8. Poczucie misji;

  9. Zmiany charyzmatyczne w osobowości;

  10. Rozwój niezwykłych zdolności (teleparii, uzdrawiania itp.)".

 

No, właśnie! Wprawdzie koncept stanów ultraświadomości Andrzeja Kokoszki nie obejmuje zjawisk psychokinetycznych, ważne jest jednak, że wprowadza w obszar rozważań naukowych wiele szczególnych umiejętności pewnych ludzi.

Załóżmy więc chwilowo, że ktoś, określany mianem wroga osobistego, może legitymować się umiejętnością walki z innym człowiekiem poprzez stawianie mu przeszkód oraz generowanie wydarzeń negatywnych (jak Sallieri), nawet w postaci agresywnych zjawisk psychokinetycznych.

Wróćmy teraz do rozważanych przez nas relacji pacjenta przebywającego w czerwcu i lipcu w Szpitalu Czerniakowiskim oraz Barbary hershey, odtwórczymi losów kobiety napastowanej seksualnie przez niewidzialną istotę.

Pacjent szpitala przy ulicy Stępińskiej walczył ze śmiercią. jego życiu mógł zagrażać pewien rodzaj "wroga osobistego" lub jedynie "program życia" mógł "zbiegać do końca" wskutek wewnętrznej inklinacji lub rodzaju wewnętrznego błędu. Według relacji świadków, w chwilach powrotu świadomości chory mówił, że "chce żyć" i że "trzeba działać". Kobieta przedstawiana przez Barbarę Hershey walczy o godność, nie chce być zniewalana. Jej lekarz, amerykańki psychiatra (człowiek racjonalny) pokazuje jej książki z malowidłami diabłów i demonów. Mówi, że to wczesne przeżycia sprawiły, że jego klientka utworzyła w swoim umyśle "zinternalizowane, wewnętrzne postacie" i to one ją atakują, a nie jakaś tam niewidzialna zewnętrzna ISTOTA.

Jaka jest więc różnica między niewidzialnym wrogiem wewnętrznym, a wrogiem zewnętrznym, który jest także niewidzialny? Wkraczamy tu w sferę coraz trudniejszych rozważań. Koncept wrogów wewnętrznych jest w każdym razie uznawany przez wielu współczesnych, wybitnych psychologów. Często jest to zinternalizowana postać surowego nauczyciela, a nawet wymagającej i jednocześnie niezmiernie opiekuńczej matki lub ojca. Wielu ludzi całe życie spędza na dysputach i wewnętrznych monologach oraz kompensacyjnych działaniach, które mają coś owej "wewnętrznej negatywnej postaci" udowodnić. Pisze o tym m.in. fizyk i psycholog Arnold Mindel w swojej książce "O pracy ze śniącym ciałem" oraz współtwórczyni tzw. reberthingu Sondra Ray w "Związkach miłości".

Nikt do tej pory nie rozważał jednak, czy rzeczywisty odpowiednik zinternalizowanej postaci negatywnej nie miał aby nadzwyczajnych umiejętności. Mógł on np. potrafić co najmniej wzbudzać w sobie różne odmienne stany świadomości, a nawet stany ultraświadomości.

Proszę przy tym zauważyć, że wśród szczególnych umiejętności konkretnego człowieka zarówno pełniącego rolę ofiary (jak Mozart) czy też napastnika (jak Sallieri) mogą znajdować się jego zdolności "radiostetyczne" (odbiorcze) lub odwrotnie: "nadawcze".

Tak oto poprzez racjonalny, przyrodniczy wywód zdołaliśmy ustalić aż sześć rodzajów wrogów osobistych:

  1. Niechętne nam "zwykłe" osoby żyjące, (to znaczy - nie posługujące się odmiennymi stanami świadomości);

  2. Niechętne nam osoby żyjące, posiadające określony rodzaj talentu (zdolności);

  3. Zinternalizowane postacie, oddziaływujące na nas w trakcie naszych monologów wewnętrznych i wyobrażeń w sposób negatywny, takie które: a) żyją i są "zwykłe"; b) żyją i posługują się "ultraświadomością"; c) nie żyją, lecz w swoim życiu były "zwykłe"; d) nie żyją, lecz w swoim życiu posługiwały się stanami "ultraświadomości" (przy czym uwaga: odwzorowanie ich w naszym umyśle może być bardzo dobre, tzn. efektywne, łącznie z częścią ich nadzwyczajnych umiejętności).

Być może wywód ten sprawia wrażenie konstruowania swoistej absurdalnej klasyfikacji demonów, czyli zliczania ilości diabłów mieszczących się na końcu jednej szpilki. Nadzieja, że, mówiąc o tym wszystkim, nie zatracę opinii osoby rozsądnej, zasadza się wszelako na przekonaniu, że jak dotąd odwoływałem się wyłącznie do konceptów uzgodnionych z ogólnie akceptowaną wiedzą.

Chcąc jednak dopomóc - w sferze interpretacji - tym wszystkim, którzy na przełomie czerwca i lipca obserwowali przemieszczenia kinetyczne w warszawskim szpitalu, muszę wkroczyć odtąd w sferę rozważań bardziej spektakularnych. Rozpocznę je od pytania: Czy prócz sześciu typów wymienionych wcześnie "wrogów osobistych" zagrażają nam jeszcze inne "nieuchwytne siły".

Otóż sądzę, że jeśli zgodzić się z wstępną częścią moich wywodów, dotyczących przyrodniczych uzasadnień konceptu "cucha człowieka", to odpowiedzią na postawione przed chwilą pytanie będzie kolejne: Jak to jest w owym Nadrzędnym tworem Myżlącym" Co to w końcu jest"

W pierwszym przybliżeniu ową Nadrzędną Inteligencję można pojmować jako "sumę naszych współdziałających umysłów". Warto tu zarazem od razu zaznaczyć i pamiętać, że kiedyś, dawno temu istniało zapewne takie zbiorowisko umysłów.

Ktoś może jednak tu powiedzieć, że my nie za bardzo lubimy współdziałać. Niby tak! Mimo to istnieją wszak plemiona, narody, państwa, cesarstwa czy też choćby grupy zawodowe zwołujące naukowe konferencje. Warto jednocześnie zauważyć, że bywalcy sympozjów psychoanalityków freudowskich nie dogadają się nie tylko z uczestnikami kongresu medycyny behawioralnej, ale i nawet z uczestnikami konferencji informatyków poświęcone "sieciom neuronalnym". Umysł zbiorowy rozpada się więc na "wiązki". Owe wiązki czasami zwalczają się, ale - chcąc nie chcąc - współuczestniczą w ustalaniu "przepisu na odrodzenie się naszego kosmosu" i dążą do tego, aby "zainicjować nowy cykl". Ten jednak, który zainicjował właśnie realizowany cykl, był złożony z istot nam podobnych, tzn. o zróżnicowanych przekonaniach, a także takich, które miały zdolności posługiwania się utraświadomością.

Mówiąc najogólniej: skoro istniejemy, jesteśmy w mocy Inteligencji Nadrzędnej, która był i jest konstruktywna. Sądzę, że to, co widać, pozwala skonstruować przesłanie naszej "Inteligencji Nadrzędnej". Sformułowałem je niedawno następująco:

KOMUNIKATY PRZYJAZNEJ INTELIGENCJI NADRZĘDNEJ

  1. Nie jestem wszechmogąca

- ale, wykorzystując pamięć o przeszłości, obmyślam swoją konstrukcję

i sposób na odrodzenie się

  1. Abym mogła się odrodzić

- stworzyłam ludzi i przez ich istnienie powstaje stopniowo moja nowa postać,

kolejna wersja

- wyznaczyłam ich konstrukcję

- obmyśliłam sposoby, aby współdziałali

- przydzieliłam im zadania

- dlatego biorę na siebie odpowiedzialność za ich działania

  1. Aby działali, dałam im wyobraźnię i świadomość

- premiuję różnorodność ludzi, ciekawość, myślenie, pęd do tworzenia

- premiuję przez odczucie satysfakcji z realizacji marzeń i poczucia sensu

  1. Aby zechcieli współpracować, wymyśliłam fenomen płci, fenomen zmysłowości, fenomen miłości

  2. Będąc umysłem, muszę działać metodą prób i błędów i popierać każde działanie - konstruktywne i destruktywne

  3. Wiele niezawinionego nieszczęścia, trudu, początkowej nieznajomości celu i sensu usprawiedliwiam tym, że dzięki temu mozołowi otrzymują oni szansę, aby się odrodzić wraz ze mną

 

Komunikaty przyjaznej Inteligencji Nadrzędnej dotyczą stosunkowo wysokiego poziomu organizacji wszechświata. wyżej leżą jedynie już krótkie regułki: "Słowa, które ciałem się stały". Owe słowa to zapewne rodzaj "interacyjnej zasady istnienia", która jest nadrzędną "ramką" programu na Kosmosy, nasz Wszechświat, życie biologiczne. Idea, o jakiej mowa, z natury rzeczy jest tylko niematerialnym konceptem; "niżej" przechodzi ona w coraz bardziej materialne postacie istnienia.

No dobrze, ale wracajmy do Szpitala Czernikowskiego. Sądzę, że poniżej "ośrodka mocy", zwanego "Przyjazną Inteligencją Nadrzędną" leżą wiązki istot żyjących wcześniej. Najwyższy czas bowiem, aby rafinować, doskonalić "przyjazną", ale dość infantylną, zbyt prostą ideę reinkarnacji!!! Chcąc ustosunkować się racjonalnie do niezwykłych wydarzeń, związanych z człowiekiem, który znalazł się na krawędzi życia i śmierci, spróbuję to właśnie uczynić.

Otóż wyobraźmy sobie, że pewna osoba może znaleźć się nagle w szczególnych okolicznościach. Po pierwsze jej program na życie, wmontowany genetycznie w organizm, może nie zmierzać jeszcze do końcowej instrukcji "END" uruchamiającej tzw. "post mortem activities" (pojęcie z zakresu programowania komputerów, które określa ostatnie "przesyły" do komórek pamięci programu komputerowego kończącego swoją pracę). Tak więc "oprogramowanie" człowieka żyjącego, ów działający za życia "program biologicznego życia pojedynczej komórki i współdziałających elementów organizmu wielokomórkowego" może być "daleko" jeszcze od owej instrukcji END, która sprawia, iż przechodzimy do fazy "pozornej śmierci", tzn. do wnętrza kuli czasoprzestrzeni, która jednak ekspanduje dalej.

Tak działający "program biologicznego życia" może jednak podlegać inwazji ze strony osób, które sł w stanie wprowadzić do niego "wirusy informacyjne". Usiłują one działający jeszcze program unicestwić. W świetle zaproponowanej klasyfikacji "wrogów osobistych" groźne są tu oczywiście osoby typu 2 oraz 3b i 3d.

Wróg zwykły to zazwyczaj nic groźnego lub przynajmniej tajemniczego. Wróg typu 2 to tyle co Mozart, który nienawidziłby jak Sallkieri, - to "coś", co dysponowałoby niezwykłą siłą. Natomiast wróg typu 3b, oznacza "zinternalizowaną postać negatywną" (np. kolega po fachu), która żyje i posługuje się ultraświadomością, zwłaszcza w momentach naszego "chorobowego osłabienia" - to ktoś, kogo można by przyrównać do "nienawidzącego utalentowanego Mozarta", który wlazł do głowy. jest to wówczas groźny fenomen.

Wróg osobisty, który był osobą żyjącą w przeszłości rzeczywiście nam niechętną i która jednocześnie posługiwała się niegdyś ultraświadomością, mógł ustawić na naszej drodze życiowej przeszkody w postaci wydarzeń, jakie dopiero nas spotkają.

Opis owych możliwych zmagań pojedynczej osoby trzeba byłoby uzupełnić teraz o rozważania zmagań z "duchami" całych wiązek istot z poprzedniego cyklu. Uczyniłoby to jednak mój wywód jeszcze mniej czytelnym. Odkładam więc ten fragment wnioskowania na sam koniec wypowiedzi.

Już dotychczasowa argumentacja dowodzi, że koleje losów niektórych ludzi mogą być niezwykłe nie tylko za życia, ale i w fazie na "granicy światów", na krawędzi kosmosów, a także już po drugiej stronie, to znaczy we wnętrz kuli czasoprzestrzeni. Eskalacja tych szczególnych losów może być, jak wykazałem, znaczna.

Sądzę, że wydarzenia w Szpitalu Czerniakowskim, tak jak komentują to Anna Ostrzycka i Marek Rymuszko, w swoim ostatnim reportażu w "Nieznanym Świecie" z cyklu "Powrót Nieuchwytnej Siły", stanowią wyzwanie dla wszystkich myślących racjonalnie i zajmujących się "softwarem", który fazowo przechodzi od stanu zamrożenia do stanu działania, jak i osób, które są w stanie przejść od tych zjawisk do analogii dotyczących psychiki ludzkiej i nośników "zorganizowanej informacji".

Wróćmy jeszcze na moment do intrygującego problemu inkarnacji. Przyrodniczy wywód, prowadzący do logicznego uzasadnienia możliwości "zmasowanego zmartwychwstania", tak jak przewiduje to doktryna katolicka, jest - co starałem się wykazać na wstępie - względnie prosty. Natomiast przyrodnicze, racjonalne uzasadnienie możliwości reinkarnacji okazuje się trudniejsze. trzeba bowiem poczynić tu dodatkowe założenia i wykorzystać biologiczny koncept mutacji.

Proszę bowiem zauważyć, że koncept reinkarnacji wymaga wyjaśnienia, w jaki sposób zostający "w tyle", we wnętrz kuli czasoprzestrzeni "ślad po naszym życiu", czyli nasz duch, przedostaje się do dopiero co powstałego zarodka ludzkiego.

Według doktryny katolickiej w momencie zapłodnienia, a więc połączenia się plemnika z komórką jajową, "dodana", zostaje "dusza człowieka", ale niejako "z zewnątrz", tak jak gdyby z "puszki trzymanej w rękach Boga".

Według konceptów reinkarnacji natomiast ów duch musiałby przedostać się z przeszłości, a więc z wnętrza kuli czasoprzestrzeni do "czoła ekspansji czasoprzestrzeni", a więc tam, gdzie akurat rodzą się ludzie, jakkolwiek ów duch także musiałby być obecny akurat w momencie zapłodnienia. Zakłada to oczywiście istnienie pętli czasowych.

Większość fizyków przyjmuje co prawda obecnie, że "bieg czasu" jest procesem nieodwracalnym i że jest to jeden z nielicznych, o ile nie jedyny "niesymetryczny", "jednokierunkowy" proces fizyczny, jednak większość nie znaczy: wszyscy i nie we wszystkich sprawach!!!

Richard P. Feyman, laureat nagrody Nobla, opisał wewnętrzną konstrukcję cząstek elementarnych, takich jak elektron, poprzez koncept "miniaturowej pętli czasowej". Astrofizyk Fred Hoyle sformułował natomiast pod koniec życia "kompromisową" teorię kosmologiczną tzw. "wielkich-małych wybuchów" (little bang theory), według której Wszechświat odtwarza się naraz poprzez rodzaj lokalnych, dużych wybuchów, z następującymi potem lokalnymi kolapsami materii do form czarnych dziur. Stałe powstawanie gwiazd (w ramach naszego Wszechświata), co uznają wszyscy astrofizycy, byłoby procesem analogiczny, tyle że na mniejszą skalę niż powstawanie całych Kosmosów.

Little bang theory musi oczywiście zakładać istnienie pętli czasowych. przyjmując przez chwilę, że przedstawiona tu teoria jest prawdziwa, uzyskujemy "wyobrażeniową możliwość powrotu ducha żyjącego wcześniej osoby" i implantowanie go do powstającego właśnie zarodka ludzkiego.

Trudno jednak utrzymywać mimo wszystko, że zarodek taki "zamawia przez telefon zapotrzebowanie na duszę". Bardziej poważne będzie założenie, iż obecny fragment czasoprzestrzeni "wpukla się niejako w przeszłość". Pozostaje wtedy jedynie zagadnienie możliwych kształtów czasoprzestrzeni, co rzeczywiście rozważają na poważnie, z "wewnętrznych" powodów, matematycy, wyspecjalizowani w tzw. topologii. Jeden ze zdefiniowanych przez nich kształtów czasoprzestrzeni, zwany butelką Kleina, zupełnie dobrze nadawałby się do uzupełnienia teorii Little bang, o czym można przeczytać w artykule Krzysztofa Ciesielskiego i Zdzisława Pogody "Od aksjomatu Euklidesa do struktury Wszechświata" w nr 6. "Problemów" z 1988 r.

Może się to wydawać udziwnione, ale jeśli przypomnimy sobie ostatnie kłopoty biologów z wyjaśnieniem mechanizmów ewolucji, jak i powodów pojawienia się zupełnie nowej choroby, takiej jak AIDS, okaże się, że jest to koncept ogromnie pomocny.

Proszę bowiem zauważyć, że inkarnującego się "ducha" z przeszłości musimy w tworzącym się zarodku człowieka niejako "upchać" pomiędzy dwa inne "duchy", a właściwie pomiędzy dwie "linie duchów", tzn. "linię duchów przekazywanych genetycznie po matce" i "linię duchów przekazywanych genetycznie po ojcu". Po co nam więc jeszcze ten trzeci!!" Nawiasem mówiąc, zarówno owe dwie linie "duchów" przekazywane genetycznie jak i osobowość aktualnej, realnej matki, tudzież realnego ojca są jakoś całkowicie pomijane zarówno przez doktrynę katolicką, jak i dalekowschodnie koncepcje reinkarnacji.

Ale stop!!! Uwaga!!! Właśnie ów trzeci duch jest potrzebny. gdyby bowiem dziecko nigdy nie odróżniało się niczym specjalnym od rodziców, to nie zachodziłaby ewolucja. Nadal żyłyby jedynie dinozaury, bądź małpoludy. Według "chwiejących" się obecnie konceptów darwinowskich ewolucję miały wywoływać korzystne i niekorzystne mutacje, później zaś walka o byt i zachodząca wskutek tego selekcja naturalna, z dostosowywaniem się do niszy ekologicznej.

Mutacja biologiczna w pewnej linii potomków pojawia się w fazie "pozornej śmierci", tzn. kiedy (a) istniejemy jedynie w postacie "połówkowych genomów", zawartych w plemniku i komórce jajowej kobiety. Mutacja może być wprowadzona do przepisu genetycznego także w momencie (b) tworzenia się gamet, jak i w chwili zapłodnienia. Gdyby prawdziwa była teoria reinkarnacji, "mutację" wystarczyłoby wprowadzić do tworzącego się ducha (śladu po życiu) (c) na chwilę przed śmiercią. Ów "dodatek", wraz z resztą, przeszedłby potem do pamięci i mógł być wykorzystany później.

Na tym etapie rozważań można już, za jednym zamachem, pogodzić zarówno zwolenników Darwina, wyznawców doktryny katolickiej ("dusza z puszki Boga"), jak i rzeczników konceptu reinkarnacji (inkarnująca się dusza człowieka żyjącego wcześniej). Będzie to możliwe, jeśli przez mutację będziemy rozumieć "dotknięcie (muśnięcie), ingerencję" śladów pamięciowych, tkwiących we "wczesnej czasoprzestrzeni", wpuklonej w obecną przestrzeń (tak jak umożliwiałby to kształt przestrzenny topologów, zwany butelką Kleina). Duch po linii ojca małpoluda i duch po linii matki małpoludki otrzymywałby wtedy "dodatek człowieczy". Dodawana informacja powodowałaby (sterowałaby) ewolucją. Całość mechanizmu byłaby w rękach Inteligencji Nadrzędnej, które z kolei muszą się odwoływać do ostatecznych boskich reguł i przepisów na odtwarzanie kosmosów.

Pozostaje jedynie problem, czy gdzieś jakaś wiązka współdziałająca istot, która stanowi potężną cywilizację, dysponującą "taką technologią, że jest ona nieodróżnialna od magii" (cytat z "Odysei kosmicznej 2001" Arthura Clarke"a) nie wymyśli czasami, aby "wygiąć nieco" wewnętrzną ściankę butelki Kleina i dokonać mutacji typu (b) lub (c).

Część osób spośród owej "wiązki istot istniejących wcześniej" mogło mieć własne "kompleksy psychologiczne". Mogły więc one nienawidzieć jak Sallieri i upatrzyć sobie swoich wrogów, swoje ofiary. Jeśli przy tym były to akurat istoty stanowiące część cywilizacji dysponujące "technologią nieodróżnialną od magii", np. zdolną przeciwdziałać sile grawitacji, wtedy zjawiska psychokinetyczne, obserwowane w Szpitalu Czerniakowskiego oraz zjawiska zaobserwowane w filmie pt.: "ISTOTA" nie stanowiłyby niczego niezwykłego. W tym świetle obydwie historie byłyby przejawem próby dokonania mutacji.

Jednak rzadkość występowania takich zjawisk świadczy o tym, że owe potężne tkwiące w "przeszłości-przyszłości" Inteligencje Nadrzędne są zapewne przyjazne, starając się przestrzegać zasad takich, jakie sformułowałem w postaci próby opisu "tego co u nas, na tym świecie widać zazwyczaj przez okno".

 

Literatura

Andrzej Brodziak:
Jesteś nieśmiertelny - teza i zapis dyskusji o wnioskach fizyków, biologów i lekarzy, wynikających z Zasady Antropicznej.
Wyd: Zakłady Poligraficzne. Bytom 1991 (Wyd. II).

Carl Gustaw Jung:
Wybór prac - Rebis, czyli kamień filozofów.
PWN, Warszawa 1989.

Andrzej Kokoszka:
Tajniki świadomości.
Wyd. Instytut Ekologii i Zdrowia. Kraków 1993.

Arnold Mindel:
O pracy ze śniącym ciałem.
Agencja Wyd. J. Santorskiego, Warszawa 1991.

Sondra Ray:
Związki Miłości.
Wydawnictwo Riberthing, Opole 1992.

Krzysztof Ciesielski, Zdzisław Pogoda:
Od aksjomatu Euklidesa do struktury wszechświata.
Problemy, 1998, nr 6.

Zdzisław Pogoda:
Wiek czwartego wymiaru.
Wiedza i Życie, 1993, nr 2.

Fred Hoyle:
The Intelligent Univers. A new view ob. creation and evolution.
Wyd. Michael Joseph Ltd., London 1985.

Richard P. Feynman:
Podstawy Fizyki.
PWN, Warszawa 1986.